Suliki w podróży

poniedziałek, 19 czerwca 2017

Camper Team

Dobrze,że most w Mostarze został odbudowany, to taka troszkę większa kamienna, kładka o kształcie łuku nad rzeką Neretwą, ale dodaje miastu niesamowitego uroku, a i miejscowi mają z czego skakać do rzeki. Zatrzymaliśmy się kilka kilometrów od Mostaru u źródeł rzeki Bunie w Blagaju.  Z jaskini w górskim masywie wypływa krystalicznie czysta rzeka. Z klasztorem Derwiszów w tle, Vrelo Bunie obrosło małymi restauracyjkami, oferującymi powiew zimnego wilgotnego powietrza i  unikalnego, górskiego pstrąga.


Mostar



Klasztor Derwiszów, Vrelo Bunie


100 km dalej jesteśmy w Slano niedaleko Dubrownika. Dobrze nam znany kemping pod oliwkami, krystaliczna i ciepła woda w Adriatyku, zatrzymujemy się na dwie noce dla nabrania sił i dużego prania.


W Slano, nasz pies zdobył odznakę ratownika wodnego



Za kilka dni wjeżdżamy do Montenegro, pierwszy postój mamy na plaży pod Budvą, chyba całe Montenegro tu przyjechało. Montenegro to kraj pięknych gór, plaże można sobie odpuścić. Czas na Budvę - stare miasto trochę przypomina Dubrownik w znacznie mniejszej skali. Językiem obowiązującym jest rosyjski. Jedziemy dalej na południe do Ulcinj. Zatrzymujemy się na małym kempingu przy plaży pod piniami i eukaliptusami. Wieczorem spotykamy silną ( 5 kamperow ) ekipę z  Polski. Wspólna kolacja w restauracji La Guitarra, a potem wieczór przy miodówce. Od słowa do słowa i okazało się, że jeden zespół jedzie dalej do Albanii i tak zaczynamy podróż w 2 kampery. Mamy z kim pogadać, Imbir chyba też jest bardzo zadowolony bo pilnowanie 4 osób jest bardziej wymagające, a i ze stołu spada więcej. 

Odpoczywamy teraz w Ksamilu, w Albani, jemy kalmarki i inne rybki, wiaterek wieje, morze szumi, pies pilnuje obejścia. Zbieramy siły na Grecję.


niedziela, 11 czerwca 2017

Ich Troje

7 czerwca 2017

Zdobywamy nowe doświadczenia jedzie z nami pies, szczeniak rasy owczarek australijski tzw aussie. Jedziemy wolniej, zatrzymujemy się częściej, pies ma dużą budę, a i tak najczęściej gości pod naszymi nogami w kabinie kierowcy. Pierwszego dnia podróży zatrzymaliśmy się na kampingu dla wędkarzy nad zalewem Przeczycko-Siewierskim. Dziko, zielone polany, kaczki, łabędzie, święty spokój. Kemping dla dwojga 20 PLN + pies 1,50 Zawarliśmy znajomości ze śląskimi wędkarzami, walczyliśmy z rojem wypasionych komarów. Następnego dnia dojechaliśmy do spokojnego słowackiego miasteczka Čičmany na parking pod wyciągiem narciarskim. Miejsce urokliwe, położone w zielonej dolinie, otoczonej łagodnymi górkami, stare, drewniane, malowane w białe wzorki domy. Zaliczyliśmy bryndzowe haluszki i ziemniaczany placek z tłustą śmietaną.

Piękna, spokojna Słowacja:


Cicmany:


Potem już Węgry i Balaton, kemping w Heviz spodoba się tym kamperowiczom, którzy potrzebują odrobiny luksusu, kilku psiarzy już poznaliśmy, jest  jak w domu pod platanem. Jest tu największe ciepłe jezioro  na świecie w kraterze wulkanu. Woda o temperaturze 35C wypływa gdzieś z głębin, dając dużo frajdy wszystkim kąpiącym się. My pływamy wśród nenufarów w odpływie jeziora, przepływającym przez nasz kemping. Próbujemy lokalnych specjałów, langosze to placki chrupiące, smażone na głębokim tłuszczu z kaszkawalem i tłustą, kwaśną śmietanką.

Na kampingu w Heviz:





Ciepłe kanały w Heviz:


Wykończony, pies podróżnik:


W Chorwacji, Lnjisko Pole, na końcu świata:


10 czerwca 2017

Życie to mamy pieskie, to znaczy dzień ustawiony pod psa. Rano godzinny spacer, potem wspólne śniadanie, pakowanie, podróż , przerwa na spacer, zakupy - jedno z nas siedzi przed sklepem z psem, wspólny obiad, spacer długi, kolacja, ganianie za piłeczką,  wyczesanie wszystkiego, co pies nazbierał w ciągu dnia, spacer na wieczorne sikanie, zamykamy się w naszej budzie na kółkach, sikanie o 5;30 i potem już spacer przed śniadaniem. Jest cool, z dziećmi było łatwiej, ale pierwsze koty (psy?)  już za płoty. Dziś przechodząc przez rzekę, źle ocenił dziurę w moście i .. plum wpadł do górskiego potoku, najpierw tylne łapy, potem kudłaty brzuszek i nie ma z nami Imbirka. Zachował sie jak spławik, ale brzegi były strome i nie mógł wyjść . Chcieliśmy już wzywać TOPR, ale na ratunek pospieszyła Ewa. Wskoczyła do potoku ( zimnego ), wprawnie uchwyciła naszego topielca za szyję i odholowała do przeciwległego brzegu. Jest przynajmniej czysty przez moment.



Dziś kamperowanie w Jajce - BiH po drodze do Mostaru. 

Wodospad w Jajce, który w wyniku ostatnich działań wojennych stracił na wysokości 10 metrów, teraz ma tylko 20 metrów:




Po drodze do Mostaru:



niedziela, 30 października 2016

Wywiało nas. Na Kretę.

Po 2ch miesiącach zwiedzania, poznawania, abstynencji i nabijania kilometrów przyszedł czas na wakacje. W tym roku spędzimy je na Krecie:)
Grecję kontynentalną ,zrobiliśmy' w dwa dni, potem prom w Pireusie i lądowanie na wyspie. Pierwsze wrażenia z Grecji, no cóż piękny kraj w widocznym kryzysie. Pireus, największy port na morzu Egejskim  robi przygnębiające wrażenie. Ulice zapuszczone, sklepy pozamykane, kawa 2,5 euro. Autostrada 9,40 euro za  30km dla naszego domu na kółkach, generalnie trzy razy drożej niż w Turcji ( poza alkoholem i paliwem, które są tańsze ). Kebaby, herbatka i inne jedzenie uliczne się skończyło, bo i słynny gyros też  nie czaruje smakiem i zapachem. Ale przyroda wspaniała, znacznie mniej zniszczona przez przemysł i inwestycje niż w Turcji. Miasto  Chania na Krecie przywitało nas spodziewanym deszczem ( ponoć pierwszy w tym roku ), ale temperatura waha się pomiędzy 17-22C więc nie narzekamy.Właśnie  zacumowaliśmy na przeciwko wyspy Spinalonga, słońce świeci, idziemy pochodzić po górkach. Zdjęcia będą jak będą, ale raczej traktujemy nasz pobyt tu wakacyjnie, czego wszystkim życzymy. 

sobota, 22 października 2016

Na parkingu w Stambule

Gdzie mieszkamy w Stambule? Na parkingu, popularnym wśród kamperowiczów z widokiem na Bosfor, rzut beretem od najważniejszych atrakcji, takich jak Błękitny meczet i Hagia Sophia. Na naszym parkingu jeden pan częstuje turecką herbatką, drugi pan przywozi na wózeczku simity czyli popularne obwarzanki z sezamem, dziwny gość z Belgii naprawia swoją starą Ładę Niwę, którą wybiera się do Indii, psy rozleniwione wygrzewają się na słońcu, a po Bosforze pływają rozmaite statki i promy. 
Hagia Sophia to najpiękniejszy dla nas kościół, zadzieraliśmy tam głowy przez dobre dwie godziny, stojący na przeciwko Błękitny Meczet lśni niebieskimi płytkami z Izniku, ale nie zachwycil nas tak jak bizantyjska Sophia. Uliczki Stambułu są bardzo urokliwe, szczególnie teraz gdy są spokojne i opuszczone przez turystów. Wmieszaliśmy się w lokalny koloryt:


Najpiękniejszy kościół świata, Hagia Sophia, zamieniona w XVI wieku na meczet:




Błękitny Meczet nocą, ma 6 minaretów.

Grand Bazar jest naprawdę wielki, kilka tysięcy sklepów pod dachami, można tu kupić wszystko.
Może lampkę tylko którą?



Turcy są mistrzami w prezentowaniu swoich towarów.


Doner kebab na każdym kroku

A życie na parkingu przy Bosforze się toczy, dziewczyna z Belgii suszy swoje ciuchy moją suszarką do włosów, za naszym kamperem cicha, alkoholowa  imprezka na starych materacach, może im się wydaje, że pijąc za wozem niewiernych, są niewidoczni dla Allacha, pies zadowolony z kością w pysku pogardził moim makaronem, można kupić świeże małże zaprawione cytryną, 4 młodych policjantów i 2 atrakcyjne policjantki przyjechali na motorach, zdjęli kamizelki kuloodporne i pozują do selfie, mewy i rekin kręcą się wokół kutra rybackiego.

Po prawie 2 miesiącach i 8 tys km zamknęliśmy tureckie kółko nad morzem Marmara. Będzie to dla nas kraj przesympatycznych i pomocnych ludzi, pięknego morza na południu, dzikiego i odwaznego wschodu, kolorowych bazarów i tysięcy smaków. 

środa, 19 października 2016

Morze Czarne...

Wschód jest dziki i dlatego piękny. W oddali pasterze wypasają owce i kozy, nomadzi mieszkają w plastikowych namiotach, karawany na koniach przemierzają udeptane ścieżki. Mijamy kolejne posterunki kontrolne i przez wysokie góry zmierzamy w kierunku wybrzeża. Na odpoczynek zatrzymujemy się w miasteczku  Bayburt.  Stoimy na parkingu u podnórza starych fortyfikacji, królujących nad miastem. W nocy był mróz, bo wszystko oszronione, ale nasze grzanie działa bezbłędnie.

Gdzieś po drodze


Stary Bayburt o świcie, to białe na daszkach to szron, ciągle jesteśmy na wysokości 1600mnpm.


Przed wybrzeżem zaliczamy jeszcze  monastyr Sumela położony wysoko w górach, przyklejony do ściany zbocza, a założony przez dwóch mnichów w lV w. Niestety klasztor jest w renowacji od kilku lat, która potrwa jeszcze kilka lat i możemy go sobie tylko pooglądać z zewnątrz. Warto bylo tu zajrzeć.


Jesteśmy na wybrzeżu i to by było w zasadzie na tyle o tym wybrzeżu :) Przejechaliśmy kilkaset kilometrów od Trabzon do Sinop i linia brzegowa wygląda następująco:
- morze oddzielone od stromego brzegu ostrogami kamiennymi w celu rozbijania fal
- chodnik wzdłuż morza, jeśli tylko się da;
- dwa pasy drogi w kierunku Stambułu;
- metalowa barierka oddzielająca;
- dwa pasy drogi w kierunku Trabzon;
- koszmarna zabudowa lokalna;
- od czasu do czasu wysypiska śmieci pomiędzy chodnikiem a morzem;

No cóż nie nasze klimaty, a ponieważ mamy front deszczowo/zimny kierujemy się na Stambuł. 

Tu nawet usypano drogę w morzu, ale to jeden z ładniejszych fragmentów, bo nie zabudowany.


W Trabzonie byliśmy w meczecie przerobionym z kościółka prawosławnego. Na kopule kościoła piękne malowidła sakralne, osłonięte od wewnątrz metalowym dachem od części modlitewnej meczetu. Muzułmanie modlący się, nie powinni patrzeć na innego Boga. Do tego minaret w latarni morskiej ....



sobota, 15 października 2016

Zarządzamy odwrót. Kierunek zachód.

Wszystko co bajkowe w Kurdylandii musi się skończyć. W naszym przypadku było to "Operacion" na drodze do Dogubayazit. Byliśmy już prawie u celu kolejnego odcinka podróży (Ishak Pasha Palace) kiedy przy granicy z Iranem zamknięto drogę i trzeba było wracać do Van. Wyboru dróg w tym rejonie Turcji trochę brak, więc odpuszczamy pałac i ruiny starożytnej stolicy Armenii Ani, kierując się na wybrzeże Czarnomorskie. Zamiast w ogródku Ali Paszy kamperujemy na parkingu hotelowym w Ercis, dostajemy wyborną, turecką kawkę, mamy dostęp do internetu i to wszystko w ramach wspierania turystyki zagranicznej w tym rejonie. Można by rzec, że Turcy i Kurdowie to anioły z rozpostartymi skrzydłami nad zbłąkanym turystami;)

Blokada, może jakbyśmy mieli 4x4 i opancerzenie .... 


Generalnie to w tym rejonie Turcji wszyscy patrzą na nas jak na UFO-ludków. Nasz pojazd budzi duże zainteresowanie, wszyscy na i po drodze nas pozdrawiają i pomagają jak tylko mogą. Czujemy się obserwowani jak na pięknym fresku z kościółka Ormiańskiego na wyspie Akdamar.


Zima się zbliża o czym świadczą poustawiane plotki przeciwzaspowe i kije wyznaczające drogę więc udajemy się nad morze. Mamy nadzieję spotkać naszych koreańskich przyjaciół, bo pewnie też się przez blokadę nie przedostaną.


A teraz coś dla smakoszy albo jak kto woli - łakomczuchów, zjedliśmy tu najlepsze ciastko w historii. 


czwartek, 13 października 2016

W Kurdystanie

We wtorek  przejechaliśmy ponad 500 kilometrów wschodniej Anatolii od Nemrut Dagi National Park do miasta Tatvan, położonego nad bezodpływowym jeziorem Van. Równina położona wysoko na ponad 1500-set mnpm, spalona słońcem szczególnie teraz jesienią jest dość monotonna. Znowu świetna droga prowadzi szybko do celu. Tu nie ma już wielu restauracji, są za to patrole policyjne i wojskowe, zatrzymują nas raczej z ciekawości, witają i żegnają z uśmiechem. Im dalej na wschód, tym więcej szeroko otwartych czarnych oczu, zdziwionych twarzy, dźwięków klaksonów, pozdrawiających nas kierowców. Do Tatvan dojechaliśmy późno, i gdy okazało się, że nie ma już czasu na szukanie miejsca na postój, weszliśmy na podwórko jednego z domów nad jeziorem. I tu dostaliśmy nocleg wraz z kolacją i śniadaniem. Okazało się, że zawitaliśmy do domu rodziny kurdyjskiej. Laleczka Helenki zniknęła w rączkach małej kurdyjskiej dziewczynki, bransoletka Helenki w raczkach drugiej dziewczynki, a nasz najlepszy smakołyk, chałwa na kurdyjskim stole. Gdyby nie trudności językowe dyskusja rozwinęła by się niebezpiecznie, ale tak, zostaliśmy tylko powiadomieni, że jesteśmy teraz w Kurdystanie, a nie Turcji :) Kurdowie są bardzo gościnnymi i ciepłymi gospodarzami, a szczególnie Kurdyjki.

W drodze nad zalewem na Eufracie


W gościnie

Porozumienie kurdyjsko-polskie


Śniadanko

Na jeziorze Van, na małej  wysepce Akdamar stoi kościółek ormiański z X wieku


Pozdrawiamy z bajkowej krainy








Baloniki na druciku

Pozdrawiamy wiernych czytelników z Kapadocji - krainy gdzie Hobbici mieszkali i mieszkają w domkach z mchu i tufy. Wróciliśmy tu po kilkunastu latach i tu miłe zaskoczenie. Stolica regionu Goreme jak była małą wioską tak i nią pozostała, może tylko trochę więcej komercji na uliczkach ( znowu dałem się namówić na mały stary dywanik ). Zmienił się jedynie sposób oglądania Kapadocji. Teraz w modzie są loty balonem. O świcie zbudziło nas buczenie dmuchaw, pompujących powietrze do dziesiątek balonów. Nasz kempingowy opiekun Ahmed mówił, że musieli ograniczyć liczbę balonów ze względu na korki w powietrzu - rekord 204 w powietrzu. 

Każda skałka to M-1

Ach te kształty


Nasze rowerowe szaleństwa po Kapadocji zakończyły się złapaniem czterech gum w jeden dzień ... kolce od ostów.


Postój w Goreme obfitował w ciekawe spotkania. Najpierw para Szwedów w Saabie 900 przerobionym na kampera w podróży do Indii ... potem para przesympatycznych, emerytowanych Koreańczyków w furgonetce Kia. Mówili w zasadzie tylko po koreańsku, więc mieliśmy ręce pełne pracy, ale wyobraźcie sobie przejechali z Seulu przez Władywostok całą Rosję do Norwegii ( koło podbiegunowe ) , potem przez 3 miesiące kręcili się po Europie aż skończyła im się wiza więc wyjechali do Turcji na miesiąc albo dwa a potem wracają do Europy. Zaprosiliśmy ich do Polski w Grudniu. 

Dziś przyjechaliśmy do Nemrut Dagi i śpimy na 2000 mnpm w towarzystwie posągów postawionych w I wieku pne przez króla Antiocha 1ego. Po drodze były zakupy w Malatya. Kolorowo było, ale jeszcze nie do końca wiemy, co jest co


Tu było łatwiej 


A tu szukaliśmy garnków Zeptera 


Góra z sanktuarium króla i posągami robi wspaniałe wrażenie, chyba nie trzeba pisać kto to jest:


Ewa i król Antioch The First